W PEERELU

1945–1989

Organizacje harcerskie

Związek Harcerstwa Polskiego

Bohdan Cywiński:

W 1945 roku poszedłem do szkoły w Milanówku, a po dwóch latach przenieśliśmy się do Warszawy, na Mokotów. Do roku 1949 szkoła była ideologicznie „bezbolesna” – nie pamiętam jakichś politycznych nacisków. Zaczęły się one w roku szkolnym 1949/50, kiedy nagle zlikwidowano harcerstwo. Dla mnie było to o tyle przykre, że byłem już zuchem i miałem zostać przyjęty do harcerstwa. Nie zdążyłem. […]

Bohdan Cywiński, Odnajdywanie wolności, „Karta” nr 58/2009.

Bohdan Cywiński:

Powstawało mnóstwo stowarzyszeń studenckich, różnych związków demokratycznych, ale ja się w nic nie pchałem. W ogóle niechętnie zapisuję się do jakichkolwiek organizacji, raczej wolę być sam. Ktoś jednak powiedział, że powstaje drużyna starszoharcerska, która chce szkolić instruktorów harcerskich – 8 grudnia jest spotkanie w tej sprawie. Przy tej okazji organizują obóz narciarski i można na niego tanio pojechać. Trochę na to licząc, poszedłem na to spotkanie – znów na Politechnikę. Było tam około 20-30 osób. Trafiam w środowisko ludzi starszych ode mnie o jakieś 2-3 lata. Prowadził nas Mieczysław Berka – dawny żołnierz „Parasola”, wówczas jeszcze podharcmistrz. W ogóle było tam także starsze towarzystwo instruktorskie, ludzie jeszcze z AK, z Szarych Szeregów. Cała idea niesłychanie nam się podobała. Założyliśmy Krąg Starszoharcerski przy Politechnice Warszawskiej.

Jedziemy na tygodniowy, bardzo ostry obóz. Od rana do wieczora, a często też w nocy, starsi koledzy uczą nas wszystkich harcerskich elementów – metody, ideologii… Na narty wychodzimy, zdaje się, dwa razy w ciągu całego wyjazdu. Wracamy i zdajemy na pierwszy stopień harcerski – „młodzika”, który normalnie zdają 12-letnie chłopaki, a jednocześnie już zaczynamy być instruktorami i mamy tworzyć drużyny w szkołach.

Na wiosnę zakładam z kolegą drużynę w szkole podstawowej na Ochocie. Nie mam zdolności pedagogicznych, więc idzie to średnio. To znaczy w wymiarze ideowym bardzo fajnie, natomiast pod względem organizacyjnym – kompletnie do chrzanu. Niemniej sprawa rozwija się. Latem jadę już na obóz instruktorów. Tam zdaję wszystkie dodatkowe stopnie, zdobywam sprawności i dostaję najniższy stopień instruktorski – przewodnika. Na drugi miesiąc jedziemy w tym samym towarzystwie na prywatny obóz. Jednym słowem – cały czas harcerstwo. Razem spędzamy czas, razem bawimy się co sobotę. […]

[…] Po wakacjach w 1958 roku harcerstwo się jednak skończyło. Zaczęto nas wyrzucać z pracy instruktorskiej za religianctwo. Robiono kolejne czystki, aż zostaliśmy postawieni w stan spoczynku. Mnie to spotkało jako jednego z pierwszych, ale specjalnie mi nie zrobiło przykrości – już wtedy wpadłem na nowy pomysł. […]

Bohdan Cywiński, Odnajdywanie wolności, „Karta” nr 58/2009.

„Walterowcy”

Anna Radziwiłł:

Na początku lat 60. zetknęłam się w Lelewelu i w „Jedynce” (Liceum im. Felińskiego) z resztkami walterowców, organizacji stworzonej przez Jacka Kuronia w końcu lat 50., takiego „czerwonego harcerstwa”. Walterowcy dlatego, że imienia generała Świerczewskiego „Waltera”. Jak się można domyślać, nienawidzono ich z dwóch stron – z jednej przez ZHP, z drugiej przez władze, które patrzyły na nich niesłychanie podejrzliwie, bo to była organizacja niezależna, mająca własną ideologię, co było bardzo niebezpieczne i źle widziane.

Doszło do ostatniego ich obozu. Komendantem był chyba Sewek Blumsztajn. To były rzeczywiście elitarne dzieci, sporo pochodzenia żydowskiego, sporo z rodzin komunistów. Ja się zdecydowałam jako opiekunka, a głównie kucharka, jechać na ten ich obów. Pamiętam, że miałam zastrzeżenia, bo były tam ostre zasady, bardzo piękne, ale za ostre. Na przykład, jak została jedna kromka chleba, to nie można było jej zjeść, bo nie dla wszystkich by wystarczyło, wobec tego trzeba było ją zakopać. Codziennie były tak zwane podsumowania wieczorne, rodzaj spowiedzi przed kolektywem. Spytałam kadrę, czy muszą mówić cały czas o komunizmie – bo to były dzieci 10-11-letnie – na co mi powiedziano: „A pani iluletnie dzieci prowadzi do kościoła?”. To było piękne i ideowe, ale z drugiej strony – strasznie wyalienowane.

Anna Radziwiłł, Moja oświata, „Karta” nr 58/2009.